Postanowilam umiescic ten list tutaj.
Nie wiem, czy to przez zime, ktora mnie drazni, czy przez wywiady z Gregorym Davidem Robertsem i tesknote za tym dziwnym, biednym krajem...
Ten list pisalam ponad rok temu i czytajac go dzisiaj pomyslalam, jak bardzo jest realny i jak bardzo odzywia wspomnienia...
Od początku wiec...Przed samym wylotem do Bombaju czułam jakiś dziwny niepokój, tak jakbym miała już nigdy nie wrócić. Dużo płakałam...
Sam przylot i nagle to wilgotne powietrze o którym przecież tak wiele czytałam...Zaskoczyło mnie. Czułam się, jak w niewygodnym, za ciasnym swetrze i czekałam, kiedy to minie.
Ale w Indiach jest tak zawsze. To nie mija.
Albo się przyzwyczajasz i zaczynasz tęsknić za Indiami, albo nigdy już tam nie wracasz.
Ale ja tam wrócę.
Wiedziałam o tym, jeszcze zanim tam poleciałam.
Sam Bombaj...Nie zachwycił mnie. Był kilkudniowym romansem z wieloma restauracjami w tle.
Z językiem i bieda, których nie rozumiałam...
Przeszłam nawet kawal miasta w poszukiwaniu 'Leopolda' o którym będziesz wiedziała więcej, jeśli kiedykolwiek przeczytasz 'Shantaram.'
Chodziłam po ulicznych targach i jadłam lokalne jedzenie, popijając wszystko sokiem z trzciny cukrowej.
Wybrałam się na bollywodzki film przed którym razem z sala pełna Hindusów wstałam, żeby odśpiewać ich narodowy hymn.Ja, dla nich Gori, płakałam na tym filmie mimo, ze rozumiałam tylko pojedyncze słowa.
A potem, jak wyszłam z kina, przez chwile odczulam niesamowita z cisz i pomyślałam, ze chyba cały Bombaj musiał być wtedy w kinie, bo nie słychać było nawet pojedynczej rikszy, która pędziłaby przez miasto.
A potem, nagle, jak na zawołanie, bez mojego przyzwolenia, miasto znowu zaczęło żyć.
Słychać było trąbiące taksówki, riksze...Znowu dzieci biegały boso, przez środek ulicy przechodziły krowy.
Hindusi wrócili do normalnego życia.
Po Bombaju przyszła kolej na Goa.
Tam miałam więcej czasu i mniej okazji na spychanie swojego 'ja' i udawanie, ze wcale go nie słyszę, a ono nie ma ochoty nic mi powiedzieć.
Odkryłam, jak wiele czasu tracę będąc w pracy i wyjeżdżając raz, dwa razy w roku na jakieś wakacje...
A trzeba Ci wiedzieć, ze pracuję coraz więcej i więcej.
Odkryłam, ze chcę mieć rodzinę, dzieci...
Gdzieś bardzo mocno tego pragnę i to się we mnie zakorzeniło.
Będąc na Goa, poszłam do jednego Guru.
Powiedziałam mu o swoich obawach, o niemożności podjęcia decyzji...
I o tym, jak bardzo chcę założyć rodzinę.
A on wziął moja rękę i powiedział:
'Rodzina? Jeszcze nie teraz. Widzę dużo podróży. Widzę zmianę miejsca. A rodzina?
Dopiero po trzydziestce...'
Wyszłam stamtąd wściekła.
W końcu nikt mi nie będzie mówił, kiedy powinnam założyć rodzinę, prawda?!
(...)
Wracając na Goa...Piękne miejsce. Warto tam pojechać, żeby poczuć spokój.
Byłam tam z trojka Hindusów i bardzo często czułam się totalnie wyalienowana.
Oni nigdzie się nie spiesza.
Nie bez powodu nazywa się ich Włochami Azji.
To zawsze ja pierwsza wstawałam od stołu, aż w końcu się nauczyłam, ze przyjemnie jest posiedzieć i porozmawiać.
To oni nauczyli mnie dzielić się jedzeniem i próbować wszystkiego.
Nauczyłam się tez tego, ze nie ma powodu się złościć na takie banały, jak pogoda.
Bo po co, skoro nie mamy na to wpływu?
Skoro wiec jest duszno, to najlepiej od razu się do tego przyzwyczaić.
Hindusi są niesamowici...Hindusi, a tak naprawdę nasza grupa była tworzona przez Hinduskę z paszportem brytyjskim, jej faceta Hindusa, Nepalczyka studiującego w Indiach i przeze mnie, Polkę, mieszkająca w Anglii.
Totalny miks!
Spędziliśmy dużo czasu na rozmowach, plażach.
Zaliczyłam nawet jedno niesamowite hinduskie święto w czasie którego wytłumaczono mi wszystko.
Chciałabym się nauczyć ich spokoju, ich wiary a przede wszystkim umiejętności godzenia się z losem.
Ale wszystko jeszcze przede mną, prawda?
1 comment:
ohhh uwielbiam! fajnie że go odkurzyłaś! buzia! :*
Post a Comment