Anglicy są narodem wydawałoby się dość zorganizowanym, ale przede wszystkim mają wiele rzeczy zaplanowanych i są ludźmi, którzy podążają pewnymi, utartymi wcześniej ścieżkami.
Mówi się wtedy, że tak po prostu jest i tak po prostu wypada żyć.
Anglicy są ludźmi dla których utarte ścieżki są jakby drogowskazami którymi powinni podążać nie zastanawiając się specjalnie czy ja tak chce. Czy to moja droga?
Czy to w ogóle będzie działać?
Kiedy przeciętny Anglik kończy szkołę, co może nastąpić w wieku szesnastu, osiemnastu czy dwudziestu kilku lat w zależności od tego jaką drogę wybrał...wtedy właśnie decyduje się na tak zwany gap year. Wyjeżdża na jakaś wycieczkę. Najczęściej dookoła świata, najczęściej zgodnie ze wskazówkami zegara. Najczęściej nocując w hotelach. Używam słowa: 'najczęściej', bo są rożni ludzie i nie można i nie warto nawet wrzucać ich wszystkich do tego samego worka.
Wracając do tematu...Brytyjczycy jadą na wycieczkę, po roku z takiej wycieczki wracają, podejmują pracę, która z reguły odpowiada temu, co studiowali na uniwersytecie i...idą przed siebie.
Poznają kogoś, biorą kredyt na trzydzieści lat, kupują dom i... idą dalej...Daleka jestem od krytyki takiego postępowania i takiego modelu życia. W końcu dobrze jest wiedzieć, do czego dążymy, co chcemy osiągnąć i dokąd dotrzeć. Gratuluję tym, którzy dowiedzieli się o tym przed trzydziestką. A co!
Kiedy rok temu kupowałam dom, byłam zmuszona wybrać się do banku w celu ustalenia kilku przelewów. Miła pani zza biurka zapytała, czy jestem właścicielką nieruchomości na co ja z dumą odparłam, że ja tak, że oczywiście i mój uśmiech numer pięć. Sama radość!
Właściciel nieruchomości - to brzmi dumnie!
Pani zapytała, a raczej bardziej stwierdziła, wnioskując, ze mam na pewno spisany testament. Leży i czeka w bezpiecznym miejscu. Nie byłam pewna, czy ją zrozumiałam, bo pytanie wydawało mi się co najmniej dziwne.
Kiedy jednak dotarło do mnie, że przemiła pani pyta po prostu czy zdążyłam już w wieku trzydziestu lat, nie mając ani męża, ani dzieci, zdecydować kogo obdarzę wątpliwym darem w postaci kredytu na kolejne dwadzieścia pięć lat, postanowiłam mówić prawdę i tylko prawdę.
Nie.
Nie mam.
Ale planujesz? No wiesz...wybrać się chociaż do prawnika...
Nie.
Nie planuję.
Na pewno nie dziś.
Nie czuję się umierająca, nie leżę w łóżku. Nie umieram.
Chyba.
Na twarzy pani malowało się co najmniej zmartwienie. Na tyle, na ile jej stanowisko pozwalało, patrzyła na mnie ze współczuciem.
Zaznaczyła tylko, ze warto byłoby się nad ewentualnym testamentem zastanowić. Nie dziwne więc, ze poczułam się tak jakbym wychodząc z banku miała zostać potrącona przez któregoś z szaleńców w czarnym bmw.
Na odchodne uśmiechnęłam się tylko życząc wszystkiego dobrego.
Do tej pory nie spisałam testamentu. Nie należę też do tych, którzy ubezpieczają się na wypadek siniaków na tyłkach.
Ubezpieczenie wykupuję wtedy, kiedy lecę daleko. Bardziej dla innych, niż dla siebie. Żeby nie musieli płacić za ewentualne sprowadzenie ciała.
No i jeszcze wtedy, kiedy lecę pewnymi liniami, o których to nigdy nic nie wiadomo...
Ale angielskie podejście do życia podziwiam, z lekkiego dystansu. Otwieram szeroko oczy, kiedy słyszę o tych wszystkich sprecyzowanych planach, określonych celach. I tez martwię się, zdając sobie sprawę, że tak mało tam miejsca na spontaniczność, na nie myślenie o tym, co jutro, za tydzień, czy za rok.
Na nie myślenie o tych wszystkich wydarzeniach, które przed nami i na które nie mamy wpływu przecież.
I strach, żeby zbyt mocno się nie wychylać.
Dobrego dnia.
M.
1 comment:
też uraczyli mnie tym pytaniem;) jak kupowałam dom, dokładnie to samo. w tamtym momencie nie zdecydowaliśmy się, dopiero teraz powoli zaczynam o tym myśleć. może za 5 lat pójdę do prawnika z jedną linijką tekstową;) w polsce bym tego nie zrobiła, ale przecież żyję tu. a nawet nie wiem, jak działa tu prawo spadkowe;) dlatego moze faktycznie lepeij się zabezpieczyć;)
pozdrawiam:)
Post a Comment