Lubie torebki.
Chyba, jak kazda kobieta chce miec ich duzo i ladnie :)
Najbardziej podobaja mi sie te skorzane, bo od razu widac ich jakosc i mozna je nosic przez nastepnych kilka lat.
Mam racje?
Nic wiec dziwnego, ze jakis czas temu moja uwage przykulo pewne kremowe cudenko lezace na krzesle mojej kolezanki z pracy.
Zapytalam wiec grzecznie, czy moge nan spojrzec i obejrzec z bliska.
Po zgodzie wlascicielki tego (piekielnie drogiego egzemplarza, jak sie okazuje) wzielam torbe do reki i uznalam, ze pieknie wyglada i cudownie pachnie.
Wygladalam chyba dosc dziwnie, bo kolezanka nie omieszkala spojrzec na mnie z uczuciem w rodzaju pogardy jakby. Ktore to uczucie pogarda sie stalo w momencie, kiedy oddalam torbe mowiac, ze owszem, ladna i gdzie zostala zakupiona, jesli mozna wiedziec.
Druga siedzaca nieopodal znajoma, prawie splunela slyszac moje slowa.
Jak to, M?
Czyzbys urwala sie z choinki, albo jeszcze gorzej?
Przeciez to Mulberry(!) ignorantko jedna!
Z usmiechem oddalilam sie od biurka i postanowilam poszukac na internecie firmy produkujacej obiekt pozadania wielu kobiet.
No i nazwe zapamietam na dlugo.
Nie przez pieknote tych przedmiotow, ale przez ceny, ktore (niestety, stety?) sa poza moim zasiegiem :)
Wyglada wiec na to, ze takie to faux pas dlugo nie zostanie mi zapomniane.
Najwyrazniej powazniejszym wykroczeniem w dzisiejszych czasach (i w towarzystwie w ktorym poniekad zmuszona jestem przebywac przez wzglad na prace) jest nieznajomosc drogiej firmy produkujacej torebki niz myslenie, ze Nelson Mandela byl prezydentem calej Afryki :)
Milego dnia,
M.