'Wszystkie odloty Cheyenne'a.
Przed seansem, przy pizzy musialam wysluchac opinii kolegi Wlocha, ktory miazdzyl ten film i twierdzil, ze jedynym naprawde dobrym aspektem tego 'dziela' jest sam Sean Penn.
Po drugiej stronie barykady stala moja kolezanka, ktora pokochala ten film i zdazyla go juz obejrzec szesc(!) razy.
Ja jednak postanowilam wyrobic sobie wlasna opinie i jak to zwykle ze mna bywa-znowu pokochalam Seana Penna.
Po pierwsze film jest nadzwyczajny w swojej...zwyczajnosci.
Ma bardzo prosty przekaz.
Smialam sie i plakalam na przemian.
Nie mozna powiedziec, ze jest to film o Holocauscie bo to tylko jeden z aspektow. W mojej opinii przekazany zreszta w dosc racjonalny (gardze tym slowem, a tfu!) sposob. Nie ma tam roztkliwiania sie nad losem ludzi ale jest bardzo proste podejscie.
Odebrano nam mlodosc. Zycie. Milosc. Moglismy kochac sie na lace, bawic sie, tanczyc i robic wszystko to, co robili ludzie w naszym wieku. Ale oni przez wojne przechodzic nie musieli.
Zeby jednak nie przedluzac.
Ten film to refleksja.
To proba rozliczenia sie z dotychczasowym zyciem i proba zrozumienia banalnych rzeczy.
Mysle, ze zaskocza Was tez ciete dialogi i humor.
Jesli tylko ten film Wam sie spodoba to wylowicie z niego mnostwo niesamowitych cytatow. A to sprawi, ze kiedy pojawia sie napisy koncowe...Jeszcze dlugo bedziecie sie wpatrywac w ekran telewizora.
A Sean Penn?
Nie widzialam tam Seana Penna. Mam wrazenie, ze mezczyzna, ktory tam byl to Chayenne i to jest w tym wszystkim najlepsze.
Na koniec, cytat z filmu:
'Without realizing it, we go from an age where we say: "My life will be that" to an age where we say: "That's life."
Zwiastun! Zupelnie o nim zapomnialam!
Ogladajcie i sluchajcie muzyki, bo ta zdecydowanie zasluguje na uwage!
Milego wieczoru.
M.
No comments:
Post a Comment